Nie mam już wiele wspólnego ze światkiem World of Warcraft, ale akurat wieści o nowych dodatkach potrafią jeszcze wzbudzić we mnie zainteresowanie. Tak jest też z ogłoszonym (przed)wczoraj – zależnie od strefy czasowej – dodatkiem numer cztery, noszącym nazwę Mists of Pandaria.
Z pozoru nie zaskakuje on niczym nadzwyczajnym, jako że pod względem rozszerzeń WoW stał się już podobny do The Sims: ta sama idea z nowymi dekoracjami. Mamy więc tutaj wyższy limit poziomu postaci (90), nowy kontynent (Pandaria), nową rasę i klasę, świeżą dostawę instancji i raidów – i tak dalej. Krótko mówiąc: standard. W takiej sytuacji naturalnie jest poszukiwanie rozwiązań, które nie wpadają tak łatwo w dobrze znane szuflady i pozwalają domyślać się, w jakim kierunku gra będzie dalej podążać.
A według mnie jest on dość oczywisty. Otóż Blizzard chce dokonać czegoś, co jest “niemożliwe”, a zarazem absolutnie konieczne, biorąc pod uwagę obecne trendy w komputerowej rozrywce. Wyzwanie jest koncepcyjnie aż nazbyt proste, ale jego realizacja – jeśli w ogóle możliwa – wymaga balansowania na bardzo, bardzo cienkiej linie.
Co należy zrobić? Bagatela: połączyć Diablo z FarmVille – w przenośni, rzecz jasna.
Dodając nieco retorycznej przesady, można bowiem stwierdzić, że World of Warcraft jest ostatnią z wielkich gier core‘owych. Wciąż może się pochwalić kilkoma milionami aktywnych graczy, a ogólna liczba 12 milionów kont góruje nad wynikami sprzedaży niemal każdej z najpopularniejszych gier PC ostatnich lat. To ogromny sukces – zwłaszcza jak na produkcję, która nie podpada gatunkowo pod żadną typową kategorię e-sportową – jak RTS-y czy FPS-y. Jest to tym bardziej imponujące, że mówimy o grze, która za miesiąc obchodzi siódmą rocznicę premiery.
A jednak w szerszej perspektywie liczby te wcale nie wyglądają imponująco. Okazuje się, że ogromny, bogaty, dopracowany i interesujący świat fantasy, z wciągająca fabułą i świetnie zbalansowaną mechaniką nie jest żadną konkurencją dla – pardon – strzelania ptakami w świnie. Albo wirtualnej hodowli tych drugich, wraz z całym dobrodziejstwem reszty żywego inwentarza oraz uprawy roli. I cokolwiek byśmy chcieli powiedzieć na temat tego, na ile “prawdziwe” są to gry, nie zmieni to prostego faktu: to one osiągnęły największy sukces spośród wszystkich produkcji, jakie kiedykolwiek wypuściła branża gier wideo. No, może z wyjątkiem Tetrisa.
Na ten stan rzeczy można się zżymać i narzekać, a można też spróbować znaleźć dla siebie miejsce w zmieniającym się rynku. Blizzard wybiera tę drugą ścieżkę, decydując się na powolne przeobrażenie swojego flagowego produktu w taki sposób, aby był on atrakcyjny dla szerszego grona odbiorców. Zdaje się, że temu właśnie służą niemal wszystkie oryginalne elementy nowego dodatku, takie jak scenariusze PvE czy system walk Poké… ekhm, zwierząt domowych.
Podobnie można też interpretować tę specyficzną zmianę scenerii i atmosfery, którą przynosi nowy dodatek. To już niezupełnie jest World of Warcraft, jeśli głównym motywem jest raczej eksploracja nowego kontynentu, a w całej historii brakuje nawet wyraźnego antagonisty. Niespecjalnie przekonują też wyjaśnienia, że nowa rasa jest bardziej wojownicza niż to widać na pierwszy rzut oka…
Trudno powiedzieć, czy tego rodzaju zabiegi okażą się rzeczywiście skuteczne w przyciąganiu do WoW-a nowych graczy i jednoczesnym zatrzymywaniu odpływu tych starszych. Na pewno warto się im bacznie przyglądać i może nawet kibicować, jeśli zależy nam na dalszym rozwoju “tradycyjnych” gier. Jeśli bowiem strategia Blizzarda nie przyniesie spodziewanych efektów, może to być dotkliwy cios dla całej branży.
Dużo więc wskazuje na to, że ostatnią nadzieją gamedevu jest kung-fu panda.
Blizz obiecuje, że to właśnie będzie bardziej Warcraft niż poprzednio, gdyż ma być nasilony konflikt między frakcjami i to właśnie ten konflikt stanowi trzon owej wojny, a nie jakiś “zły pan” na końcu rajdu. Antagonista jest i to cała rzesza ich – przeciwna frakcja. WotLK (ten w szczególności) i Cata praktycznie zbratały Sojusz i Hordę.
Eksploracja nowego kontynentu była także głównym motywem w TBC oraz WotLK, a jakoś to nie zamieniło World of Warcraft w World of Explorecraft.
Zalatuje tu trochę “hejtem” – odświeżanie starego contentu jest be, dodawanie nowego też jest be (mimo iż wcześniej było ok), a pandy są be, bo są be, a w ogóle to zrzynają z kung-fu pandy (co z tego, że pandareni pojawili się w 2003 roku, a Kung-Fu Panda w 2008). Zawsze też śmieszy mnie jak to ludzie lepiej wiedzą co jest Warcraftem, a co nie, bardziej niż sami twórcy.
karol, 2002, nie 2003
można ich było spotkać w warcraft 3 http://www.wowwiki.com/Pandaren_Relaxation_Area
Pierwszy raz od 4 lat obiecałem sobie, że nie kupię dodatku do WoWa. Niesamowicie denerwuje mnie co Blizzard robi z tą piękną grą. Wojownicze misie panda? Wojownicy kung-fu? Walki pokemonów? Bez jaj… Coraz bardziej wydaje mi się, że tę grę rozwija banda poje**nych zółtków niż (niegdyś) wielki Blizzard. Tą tendencję można zaobserwować jakoś od roku, chociażby po designie nowych tierów, które wyglądają bardziej jak śmieszne stroje z chińskich bajek niż warcraftowe uzbrojenie.