On contemporary websites and web applications, it is extremely common task to display a list of items on page. In any reasonable framework and/or templating engine, this can be accomplished rather trivially. Here’s how it could look like in Jinja or Django templates:
But it’s usually not too long before our list grows big and it becomes unfeasible to render it all on the server. Or maybe, albeit less likely, we want it to be updated in real-time, without having to reload the whole page. Either case requires to incorporate some JavaScript code, talking to the server and obtaining next portion of data whenever it’s needed.
Obviously, that data has to be rendered as well, and there is one option of doing it on the server side, serving actual HTML directly to JS. An arguably better solution is to respond with JSON or similar representation of our items. This is conceptually simpler, feels less messy and is potentially reusable as a part of website’s external API. There is just one drawback: it forces rendering to be done also in JavaScript.
Spośród wielu nowości wprowadzonych w HTML5, API do rysowania dwuwymiarowej grafiki rastrowej bez użycia wtyczek typu Flash jest z pewnością jednym z najbardziej interesujących. Wielu zresztą twierdzi (wliczając w to prominentne figury świata IT), że zwiastuje to początek końca wspomnianych pluginów. Czy rzeczywiście tak będzie, to oczywiście zobaczymy w niedalekiej przyszłości. Już teraz jednak można zobaczyć liczne przykłady na to, że technologia ta oferuje naprawdę spore możliwości.
W ramach zapoznawania się z poszczególnymi składowymi HTML5, nie mogłem więc nie przyjrzeć się bliżej elementowi <canvas>
– bo to o nim oczywiście mowa. Tradycyjnym testem dla tego rodzaju rozwiązań (tj. graficznych bibliotek 2D), który zawsze staram się zaimplementować na początku, jest… chmara odbijających się piłeczek :) Nie inaczej było i w tym przypadku, czego efekty zamieszczam tutaj wraz z krótkim opisem i wprowadzeniem w podstawy Canvasa.
Właśnie skończyłem lekturę książki Wprowadzenie do HTML5 autorstwa Bruce’a Lawsona i Remy’ego Sharpa, wydanej w wersji polskiej przez Helion. Zakupiłem ją z nadzieją, że wprowadzi nieco porządku w cały ten buzz odnośnie HTML5, którego trudno nie zauważyć, jeśli tylko robi się cokolwiek chociaż pośrednio związanego z tą tematyką. I od razu mogę stwierdzić, że pod tym względem moje oczekiwania zostały rzeczywiście spełnione.
W książce można bowiem znaleźć przegląd kilku elementów składających się na standard HTML5 oraz paru technologii pobocznych, które formalnie do standardu nie należą, ale często są uwzględniane pod parasolem szerszej definicji całego zjawiska/technologii/ruchu/trendu/czegokolwiek-czym-to-jest. Wśród nich mamy takie podstawy jak nowe elementy strukturalne, nowe i przedefiniowane znaczniki opisu tekstu, poszerzone możliwości formularzy i różne drobne usprawnienia składniowo-semantyczne. Nie są one może tak ekscytujące jak “gwiazdy” technologii HTML5, ale fakt ich porządnego uwzględnienia jest według mnie tym bardziej godny uwagi.
Oczywiście nie zabrakło też wielu “nowych wspaniałych API”, dzięki którym możemy chociażby tworzyć SQL-owe bazy danych po stronie klienta i wykonywać szereg innych niezbędnych a właściwych dla stron WWW czynności ;D I tak możemy na przykład dowiedzieć się, co to właściwie jest ten Canvas, w jaki sposób zapewnić wsparcie dla techniki drag & drop i do czego w zasadzie mogą przydać się te całe webowe gniazdka (czyli Web Sockets). Ponieważ wszystko pokazane jest na prostych przykładach, opanowanie podstaw każdego z tych rozwiązań dla ogarniętego programisty nie stanowi żadnego problemu.
Kluczowym słówkiem są tu jednak owe ‘podstawy’. Chociaż różne tematy są tu opisane z różnym poziomem szczegółowości – czasem nawet zbyt dużym, jak choćby w przypadku
<audio>/<video>
– to jednak w żaden nie jest opisany wyczerpująco. Nie wskazuję tego jako wady, bo przecież mówimy o książce z wyraźnym napisem “wprowadzenie” na okładce. Poza tym w prawie każdym miejscu, gdzie autorzy świadomie coś pomijają, podawane są inne (zwykle internetowe) źródła, z których można czerpać bardziej szczegółowe informacje. Trzeba też powiedzieć szczerze, że właściwie żaden z opisywanych tematów (może poza Canvasem) osobno nie prezentuje się jako specjalnie skomplikowany bądź obszerny. Skondensowane wprowadzenie może więc równie dobrze być całkowicie wystarczające.
Podsumowując więc: lektura okazała się jak najbardziej pożyteczna. Książkę czyta się szybko i bez wielkiego wysiłku, a jednocześnie można się z niej dowiedzieć wielu interesujących rzeczy. Jeśli nawet nie zamierzamy – za przeproszeniem – programować w HTML5, to przeczytanie tej książki da nam ciekawy wgląd w technologie będące podobno przyszłością Internetu czy nawet aplikacji jako takich.
Potrzeba automatycznego przekierowania strony WWW do innego adresu URL pojawia się całkiem często. Dość typowe są na przykład serwisy typu download, gdzie faktyczne ściągnięcie pliku poprzedzone jest krótkim oczekiwaniem i odpowiednim komunikatem. Służy to głównie temu, by użytkownik omyłkowo nie rozpoczął procesu ściągania więcej niż raz.
Przyjrzyjmy się dzisiaj sposobom na dokonywanie takich przekierowań. Jeśli bowiem chwilę się nad tym zastanowić, to okazuje się, że można je przeprowadzać na różnych poziomach protokołów HTTP i nie tylko. Wśród możliwych metod można wyróżnić choćby takie:
window.location
. Ustawienie tej właściwości na adres URL powoduje automatyczne wykonanie przekierowania. Do działania wymaga to naturalnie obsługi Javascriptu po stronie klienta, więc może służyć do odfiltrowania tych klientów, którzy nie spełniają tego warunku. Dotyczy to na przykład przeglądarek tekstowych, takich jak Lynx.<meta>
. HTML przewiduje możliwość odświeżenia strony po określonym czasie, z opcjonalnym przekierowaniem do innego URL-a. Korzysta się w tym celu ze znacznika <meta>
:
Właśnie ta metoda jest zwykle wykorzystywana do implementacji wspomnianego na początku opóźnionego ściągania plików.
Location
). Istnieje cała grupa takich kodów o numerach zaczynających się od 300, jak na przykład 301 (Moved Permanently), będący trwałym przekierowaniem, czy 302/307 (Found/Temporary Redirect), wskazujące na mniej lub bardziej tymczasowe odesłanie do innego adresu.Jeśli przypadkiem zastanawiamy się, który rodzaj przekierowania powinniśmy zastosować, to spieszę z odpowiedzią, że prawie na pewno dobrym wyborem będzie któryś z dwóch środkowych elementów listy. Uzasadnieniem jest tu głównie chęć współpracy z robotami wyszukiwarek internetowych. Nie powinniśmy mianowicie spodziewać się, by uruchamiały one kod Javascript na przeglądanych przez siebie stronach, bo kosztowałoby to je zbyt dużo zasobów. Z drugiej strony istnieje też duża szansa, że nie będą one “świadome” “przekierowań” dokonywanych na poziomie systemu DNS, przez co mogą one potraktować dostępność tych samych treści z dwóch różnych adresów jako świadome duplikowanie contentu i próbę ich oszukania.
W grę wchodzą naturalnie jeszcze kwestie praktyczne. Nie każdy dysponuje własną domeną lub możliwością zmiany jej rekordów DNS. Nie każdy może też zmieniać ustawienia serwera HTTP, na którym funkcjonuje jego serwis. Wtedy przydatne są przekierowania dokonywane po stronie klienta np. za pomocą tagów HTML.
Panuje obecnie moda na to, aby strony WWW jak najskuteczniejszej udawały, że nimi nie są i zamiast tego mieniły się ‘aplikacjami internetowymi’. Duża w tym zasługa możliwości JavaScriptu w nowoczesnych przeglądarkach. Jeśli potrafimy przeboleć pisanie w nim, to możemy osiągnąć całkiem efektowne rezultaty. Albo takie nieco mniej imponujące, ale też zgrabne :)
Do tej drugiej kategorii należy efekt znany jako watermark textbox, niemający wbrew pozorom żadnego związku ze znakami wodnymi w obrazkach. Trik ten – z którym zapewne tutejsza większość się zetknęła – polega na wyświetlaniu nieco przyszarzonego komunikatu w polu tekstowym, który następnie znika, gdy użytkownik umieści w nim kursor. Oprócz sprawiania wrażenia, że “strona żyje”, ta prosta sztuczka ma też wymiar praktyczny: pozwala oszczędzić na zbędnej etykiecie textboxa.
Chcąc “wodne” pole tekstowe umieścić na swojej stronie, możemy skorzystać z jednego z gotowych rozwiązań. Wiele z nich używa jQuery – darmowej biblioteki ułatwiającej pisanie w JS. Jeśli jednak nie korzystamy z niej w innych miejscach strony, to wymaganie jej obecności nie musi się nam podobać. A ponieważ watermark textbox jest efektem łatwym do zakodowania, spokojnie możemy napisać go własnoręcznie. Prześledźmy zatem, jak da się to zrobić.
Prawie każdy potrafi sklecić prostą stronę WWW, nie mówiąc już o napisaniu nieskomplikowanego tekstu w formacie HTML. Do tego celu wystarczy zwykle użyć od kilku do kilkunastu standardowych tagów, odpowiedzialnych za podstawowe formatowanie (pogrubienie, kursywa, itp.) oraz wstawianie obiektów w rodzaju obrazków czy tabel.
W rzeczywistości istnieje jednak znacznie więcej znaczników, z których wiele jest bardzo mało znanych. Oto kilka spośród nich:
<abbr>
i <acronym>
służą do wstawiania akronimów (odpowiednio: literowych i głoskowych) wraz z rozwinięciem (podawanym przy pomocy atrybutu title
). Przykładami mogą być chociażby NATO czy PZU. W większości przeglądarek owo rozwinięcie pojawi się po najechaniu kursorem na dany akronim.<dl>
pozwala na stworzenie tzw. listy definicyjnej, czyli krótkiego słownika pojęć. Każdy termin należy w niej umieścić wewnątrz tagu <dt>
, zaś jego rozwinięcie w tagu <dd>
. W wyniku możemy otrzymać coś takiego:
<em>
, <code>
, <kbd>
oraz kilka podobnych to próba dodania do HTML sposobu na określenie znaczenia (a nie tylko formatowania) poszczególnych fragmentów dokumentu. W jaki sposób te tagi są interpretowane przez wyszukiwarki pozostaje raczej niejasne, ale można podejrzewać, że większość nie przywiązuje do nich dużej wagi, bo ich używanie na stronach nie jest specjalnie częste. Jeśli jednak zdecydujemy się na konsekwentne korzystanie z nich, to zaletą takiego postępowania będzie łatwość sformatowania np. wszystkich kawałków kodu na naszej stronie przy pomocy odpowiedniego stylu zaaplikowanego do znaczników <code>
. Trudno aczkolwiek nie zauważyć, że klasy w CSS działają właściwie tak samo…<ins>
i <del>
mogą służyć do oznaczania zmian w dokumencie: tekstu wstawionego lub usuniętego, łącznie z możliwością podania daty dokonania zmiany. Żadna z głównych przeglądarek nie obsługuje jednak tego feature‘u, więc póki co przydatność tych tagów jest bliska zeru.Oczywiście lista ta jest daleka od bycia kompletną, bo zasób wszystkich znaczników HTML liczy sobie dobrych kilkadziesiąt pozycji. Warto go przejrzeć, bo istnieje duża szansa, że natrafimy na coś przydatnego :)
Pamięć kodera (ta w hipokampie, nie RAM) jest oczywiście doskonała, ale w większości wypadków także ulotna i mało pojemna. Zaglądanie do dokumentacji w poszukiwaniu każdego drobiazgu jest zaś męczące i mało efektywne. O grubych książkach, które wymagają wertowania spisu treści lub indeksu, już w ogóle nie wspominam.
Stąd np. leksykony O’Reilly, wydawane w Polsce przez Helion oraz Tablice informatyczne tego samego wydawnictwa. Zwłaszcza ten drugi pomysł jest interesujący…
Jego praktyczną (i darmową) realizację znalazłem na stronie pod zaiste wiele mówiącą nazwą AddedBytes.com (dawniej: ILoveJackDaniels.com :)). Tam też można zaopatrzyć się w przydatne tablice zwane cheat sheets.
Jest ich tam całkiem sporo, a po wydrukowaniu mogą być cenną pomocą naukową. Właściwie jedyną ich wadą jest to, że dotyczą tylko technologii webowych: HTML, CSS, PHP, i tak dalej. Tym niemniej mogą być użyteczne choćby jako wzorzec do skonstruowania swoich własnych ściągawek dla bardziej przydatnych koderom narzędzi, jak C++, DirectX, HLSL czy .NET.
Tylko kto odważny się tego podejmie?… ;-)