I can think of multiple ways to spend half a day – twelve hours – enjoyably and/or productively. Sitting in a slightly uncomfortable position inside a scarcely lit tin can soaring a few miles above the ground is unlikely to make it into top 10. But if that’s what is needed to get to the other side of the planet, so be it. Slightly torpid back muscles are hardly a set back, after all :)
That other side is San Francisco Bay Area, of course, where I’ve went to visit the Google mothership. Finding yourself so far away from home is uniquely surreal experience, I must say, but this place makes it a whole lot more unusual.
For a European like me, it’s nothing short of bizarre.
Imagine a fairly typical, middle-class suburban area, where buildings reach at most three or four floors. Some apartment complexes, detached houses, shops, restaurants, cinemas, maybe a mall and a park… Now imagine this goes on and on, for dozens of miles, all with the same low housing density and without an easy way to tell where one town ends and the other begins.
It sounds like a poorly thought-out result of uncontrolled urban sprawl in some mildly developed, emerging country. Except that there are four-line highways going across the whole area, regularly passed through by one of the fanciest, most luxurious and modern cars. A good number of them is powered by electric engines, by the way, and it’s not exactly problematic to find a parking spot where you could charge such a vehicle.
Not to mention that some of them actually drive by themselves…
But you don’t have to be on the lookout for Google’s Priuses in order to see the logos of IT companies. They are literally everywhere. A hip startup might still be in the garage, but they will have billboard next to the freeway. (I’ve seen one from box.net, for example).
Meanwhile, more established companies will have their buildings and campuses pretty much next to each other, often with big swaths of land left around for further expansion. And the most successful ones will make their hometowns’ names known worldwide, with Cupertino (Apple), Mountain View (Google) and Palo Alto (Facebook) standing out as prominent examples.
In all this high-tech and Web-crazed environment, I cannot help but wonder where’s one thing that you would surely expect to see here. Something that the IT crowd babbles about for quite some time now and doesn’t seem to stop anytime soon. That crucial stuff that makes the Internet go round.
Clouds. So far, I haven’t seen any.
I had a pretty crazy period for the last week or so, and actually I still have a lot of the boring “real life” stuff to care of. Guess that’s what happens when you are switching states a little too often, at least for most practical purposes. I’m sure it will make for a good wrap-up post at the end of the year, but for now I find it a bit hectic.
Furthermore, it’s not only about getting around in a completely different country and surrounding – even considering how much the lush Dutch plains differ from alpine Switzerland. Mostly it comes to the fact that I have a lot of stuff to absorb, and make myself comfortable with, in order to get up-and-running in the new company I’ve found myself in.
So yeah, it happens that I’ve got a new job, and this one is actually pretty special. While it’s obviously about making nice and useful things technology and code, this time the scope and scale of it all is admittedly quite humbling. For the past few days of running between various different classes and talks, I feel less like a somewhat experienced developer, and more like a freshman at Hogwarts.
I hope, of course, that I will catch up on those new tricks before too long. But even if I fail to do six impossible things in the morning, I can still grab some lunch from the restaurant at the end of the universe :)
Miałem ostatnio okazję wzięcia udziału w jednej z lokalnych edycji konferencji Google Developer Day. Na to wydarzenie składa się cykl wykładów prowadzonych przez przedstawicieli Google, traktujących o technologiach webowych, mobilnych i tym podobnych tematach. GDD, w którym akurat ja uczestniczyłem, odbywał się wczoraj w Pradze.
Przyznam, że nigdy wcześniej nie brałem udziału w podobnym wydarzeniu, więc było to bardzo interesujące doświadczenie. Większość z prezentowanych tematów wydawała się niezwykle ciekawa, a ze względu na to równoległy przebieg aż pięciu ścieżek wykładowych należało dokonać bardzo trudnego wyboru, których sesji chcemy posłuchać. Miejmy nadzieję, że wszystkie tak czy siak wkrótce trafią na YouTube :)
Od siebie dodaję kilka zdjęć. Ich jakość nie jest aczkolwiek powalająca, bo zostały wykonane sprzętem, którego główne przeznaczenie jest zgoła odmienne ;)
Update: Oficjalna galeria zdjęć z imprezy jest już dostępna.
W zeszły piątek wziąłem udział w kolejnym evencie organizowanym przez warszawski oddział polskiej Grupy Użytkowników Technologii (w skrócie GTUG). Nie było to ponadto uczestnictwo pasywne. Wspólnie z kolegą z pracy wygłosiłem tam bowiem półtoragodzinną prezentację na temat technologii Google App Engine, czyli platformy do tworzenia aplikacji sieciowych, działającej w oparciu o ideę cloud computing.
Nosiła ona jakże pogodny tytuł Rozchmurz się! i przedstawiała całą platformę właściwie od podstaw, ale jednocześnie w jak najszerszym przekroju. Dodatkowo nie obyło się oczywiście bez kilku odniesień do osobistych doświadczeń z jej użytkowania. Ogólnie wydaje mi się, że mimo wyraźnie wieczorowej pory udało nam się nie uśpić publiczności całkowicie ;-)
Zamieszczam poniżej slajdy z prezentacji. Na stronie GTUG można natomiast obejrzeć galerię zdjęć z całego wydarzenia. Na dniach powinien również pojawić się filmik.
Rozchmurz sie! -- Cloud computing z Google App Engine [PL] (805.8 KiB, 2,253 downloads)
Wczoraj miałem okazję wziąć udział w imprezie Google I/O Extended 2011. W dużym skrócie polegała ona wspólnym oglądaniu (i późniejszej dyskusji) live streamu z konferencji Google I/O w San Fransisco, na której tytułowa firma prezentuje nowe rozwiązania technologiczne, mające pojawić się w powszechniejszym użyciu w najbliższych miesiącach. Nie będę specjalnie rozwodził się na temat treści tych prezentacji, bo można się do nich z łatwością dostać, czytając niusy z dowolnego serwisu technologicznego. Wspomnę tylko o ciekawostkach, które szczególnie zwróciły moją uwagę, a są to:
Całość imprezy Google I/O Extended 2011 była organizowana przez Google Technology User Group (GTUG) i było to pierwsze poważne wydarzenie pod auspicjami tej grupy. Skorzystam w tym miejscu z okazji i pozwolę sobie na zachęcenie wszystkich mieszkających w jednym z trzech miast z GTUG-iem (Warszawa, Kraków, Poznań) do zainteresowania się działaniami grup i eventami, które będą przez nie organizowane. Zawsze można się czegoś ciekawego dowiedzieć, a może też wyjść z jakimiś fajnymi gadżetami ;-)
Tak się akurat złożyło, że po zakończeniu konferencji IGK w Siedlcach nie było mi dane wrócić prosto do domu. To znaczy formalnie wróciłem na jakąś godzinę, ażeby potem jednak udać się w kolejną podróż. Tym razem trochę dalszą. Dokładniej mówiąc: do Zurychu.
Wyprawa ta charakter częściowo turystyczny, do czego – jak dość szybko zdążyłem zauważyć – miejsce to nadaje się wręcz doskonale. Miasteczko (bo miastem raczej bym tego mimo wszystko nie nazwał ;P) położone jest w urokliwej alpejskiej dolince. Ma na wyposażeniu długie jezioro przecinane trasami promów i otoczone wyrastającymi ze zboczy domkami. Pora roku nie jest wprawdzie odpowiednia ani na sporty zimowe ani wodne (panuje tu obecnie wczesno-środkowa wiosna), ale i tak jest tu bardzo przyjemnie. Okolica wybitnie nadaje się na długie spacery, z czego pewnie postaram się w wolnych chwilach korzystać :)
Tych wolnych chwil będzie w sumie sporo, bo zasadniczy biznes będący przyczyną mojej wizyty w Szwajcarii mam już właściwie za sobą. Wizyta w siedzibie Google to jedno z ciekawszych wydarzeń, jakie miałem okazję ostatnio doświadczyć i pewnie zapamiętam ja na długo… Chyba że jakimś dziwnym zrządzeniem układów gwiazd uda mi się tam powrócić, tym razem na dłużej ;-) Tak czy siak polecam wybranie się tam każdemu, kto tylko ma ku temu okazję. Samo pobieżne rozejrzenie się po różnych zakamarkach budynku (a właściwie trzech) było warte spędzenia półtorej godziny w ciasnym fotelu w samolocie ;)
Tegoroczny koniec grudnia to czas podsumowań tego, co działo się nie tylko w ciągu ostatnich 12 miesięcy, ale i całej ostatniej dekady. A przypadkiem właśnie dekadę temu zyskałem dostęp do globalnej sieci zwanej Internetem… Jest to więc ciekawa okazja na podzielenie się paroma moimi obserwacjami tego, jak na przestrzeni ostatnich 10 lat Internet się zmieniał.
Rok 1999 to nie były jakieś zamierzchłe czasy sieci w Polsce (nie wspominając już o sieci w ogóle), lecz mimo to podejrzewam, że niezbyt duża część obecnych jej użytkowników dobrze je pamięta. Cechą wyróżniającą Internetu w tamtym okresie była przede wszystkim oszczędność. Szerokopasmowe łącza nikomu się wtedy nie śniło, a część internautów musiała płacić za sam czas spędzony w sieci (sławetny numer 0202122). Dlatego też podstawową zasadą netykiety było możliwie najskuteczniejsze zmniejszanie rozmiarów przesyłanych danych. Objawiało się to dość spartańskim wyglądem ówczesnych stron, z rzadka składającym się z większej ilości obrazków, a często wykorzystującym takie niefortunne wynalazki HTML jak choćby ramki.
Jak nietrudno zauważyć dzisiaj jest zupełnie inaczej. Główna strona typowego portalu może spokojnie ważyć kilka megabajtów i być okraszona kilkoma reklamowymi animacjami typu Flash, często zresztą niczym nie różniących się od spotów telewizyjnych. Wymaga ona więc znacznie większej przepustowości łącza, a także o wiele lepszej i efektywniejszej przeglądarki.
To też zresztą znak rozpoznawczy Internetu końca dekady: jest on niemal tożsamy z WWW, a inne protokoły komunikacji są w głębokim odwrocie. Kilka lat wcześniej było pod tym względem inaczej. Przeglądanie stron było tylko jedną z wielu sieciowych aktywności, do których należało też korzystanie z e-maila, ściąganie plików przez FTP, czytanie grup dyskusyjnych (Usenet) czy pogaduszki za pośrednictwem IRC. Dzisiaj prawie każdy z tych kanałów komunikacji został pochłonięty lub zastąpiony przez tzw. aplikacje webowe, czyli po prostu trochę bardziej interaktywne wersje stron WWW.
I wreszcie trzeci aspekt zmian, jakie w sieci się dokonały: jej umasowienie. Nie chodzi tu tylko o sam wzrost liczby osób korzystających z sieci, który w ciągu ostatnich 10 lat był prawie czterokrotny. Chodzi o pewne zmiany w samej “strukturze” sieci, które są przynajmniej częściowo jego wynikiem.
Kiedyś w Przekroju czytałem artykuł reklamowany na okładce wiele mówiącą frazą: “Jak idioci zepsuli nam Internet”. Dotyczy ona oczywiście całego sieciowego trendu znanego pod ogólnym określeniem Web 2.0, nad którym zresztą pastwiłem się już przy innej okazji. W skrócie chodzi mniej więcej o to, że połączenie masowości dostępu do Internetu (w krajach rozwiniętych to już przynajmniej połowa populacji) z łatwością umieszczania w nim nowych treści (coraz mniejsza konieczność znajomości takich “technikaliów” jak choćby HTML) powoduje zalanie sieci contentem bez żadnej wartości, czyli jej zwyczajne zaśmiecenie.
W sumie jednak jest to nic nowego; już przed 10 laty mówiło się, że zawartością Internetu są w większości bzdury. Różnica między stanem z tego czasu a dniem dzisiejszym jest jednak taka, że mimo bezwzględnego (a pewnie i względnego) wzrostu ilości treściowych odpadów znalezienie poszukiwanych informacji jest paradoksalnie łatwiejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Zawdzięczamy to jednak tylko i wyłącznie gwałtownemu rozwojowi internetowych wyszukiwarek.
Ogólny bilans tej dekady w sieci nie jest więc jednoznaczny. Z jednej strony stoją rzecz jasna MySpace, Facebooka, 4chana czy inne sieciowe szkodniki, ale z drugiej jest przecież Google, Wikipedia i całe mnóstwo wartościowych serwisów tematycznych, z których część nie powstałaby pewnie w warunkach “elitarnego” Internetu sprzed dekady.
Jesteśmy więc w innym miejscu – lecz niekoniecznie gorszym. Trzeba się do niego po prostu przyzwyczaić :)