Czasami dobrze jest reagować na wszystkie przychodzące do okna wciśnięcia klawiszy w jednym miejscu. W C# ustawia się wtedy właściwość KeyPreview
dla formy. Sprawia to, że dostaje ona zdarzenia klawiatury niezależnie od tego, która z potomnych kontrolek ma aktualnie fokus. Dzięki temu można implementować polecenia aktywowane wciśnięciami określonych klawiszy lub ich kombinacji, których nie da się przypisać np. do skrótów klawiszowych w menu:
Jeśli jednak nic w tej kwestii nie zrobimy, zdarzenia klawiatury domyślnie i trafią do kontrolki aktywnej, co niekoniecznie musi nam się podobać. W powyższym przykładzie nasza prosta konsolka “złapałaby” na przykład wszystkie wciśnięcia klawisza tyldy jako znaki ~.
Jak temu zapobiec? Wystarczy wykorzystać właściwość SuppressKeyPress
z klasy KeyEventArgs
:
To sprawi, że zdarzenie wciśnięcia klawisza nie będzie przekazywane dalej i żadna kontrolka go nie otrzyma. To przydatne, jeśli mamy ręcznie zakodowane skróty klawiszowe, które pokrywają się ze standardowymi sekwencjami.
Wygasła już chyba dyskusja w wątku na forum Warsztatu, w którym zwrócono uwagę na poziom pojawiających się w serwisie gamedev.pl projektów. Dotyczyło to zwłaszcza screenów, jakie to można niekiedy rotacyjne oglądać na stronie głównej. Dość często podnoszonym argumentem było to, iż marny ich poziom szkodzi wizerunkowi Warsztatu na zewnątrz. Proponowane przy okazji rozwiązania wahały się zwykle w przedziale między całkowitym usunięciem wszystkim tetrisów, pongów, projektów konsolowych i innych subiektywnie ocenianych “zaniżaczy poziomu”, a wysłaniem ich do specjalnie przygotowanego działu (nazywanego np. ‘żłobkiem’), z którego screeny nie wystawałaby na widoku publicznym na stronie głównej serwisu.
Troska o ów poziom Warsztatu jest doprawdy rozczulająca. Zastanawiam się tylko, jaka stoi za nią motywacja? Może to być chęć, by serwis oraz społeczność były postrzegane na zewnątrz jako bardziej profesjonalne (niż w rzeczywistości, chciałoby się dodać). Obecność screenów, które niekoniecznie powalają oglądających na kolana, ma w tym oczywiście przeszkadzać.
A ja pytam: jaki jest w tym cel oraz sens? Po pierwsze, na tle innych podobnych serwisów, Warsztat nie ma się czego wstydzić (dla porównania można obejrzeć jego odpowiedniki z innych krajów). Zaś po drugie, aspirowanie do “bardziej profesjonalnej” roli w przypadku serwisu nieanglojęzycznego nie ma większego sensu. W przeliczeniu na nadal skromny przemysł gier komputerowych w Polsce (jeden Wiedźmin wiosny nie czyni), obecna postać i poziom Warsztatu – zwłaszcza społeczności – są chyba nawet lekką nadwyżką.
A mimo to zdaje się, że cierpimy od jakiegoś czasu na kompleks rozpaczliwego udowadniania światu, iż Warsztat to serwis jak najbardziej poważny i – powtórzmy jeszcze raz to kluczowe słowo – profesjonalny.
Otóż nie, to nieprawda i stanowczo przeciwko temu protestuję! Warsztat zawsze był i będzie serwisem i społecznością skupiającą amatorskich oraz zawodowych programistów gier – w tej właśnie kolejności. Wszelkie próby zmiany tego stanu rzeczy, polegające na składaniu różnorodności i walorów edukacyjnych Warsztatu na ołtarzu utrzymania ‘poziomu’ i poprawiania ‘wizerunku’ na pewno nie mogą skończyć się dobrze.
W programowaniu relacja ‘jest’ najczęściej oznacza możliwość potraktowania pewnej wartości (lub ogólniej: obiektu) jako należącego do określonego typu (klasy). Od kiedy wynaleziono dziedziczenie, obiekty mogą być polimorficzne – czyli być traktowane tak, jakby należały do kilku różnych typów danych. Dwa proste przypadki obejmują: zwykłe dziedziczenie publiczne, gdy obiekt klasy pochodnej jest też obiektem klasy bazowej, oraz implementowanie abstrakcyjnych interfejsów.
Czasami jednak to, co w związku ze słówkiem ‘jest’ bywa intuicyjne, nie zawsze sprawdza się w praktyce. Tak jest chociażby wtedy, gdy bierzemy pod uwagę:
reinterpret_cast
) skonwertujemy odwołanie do obiektu na odwołanie do klasy bazowej, będziemy mogli z niego poprawnie skorzystać.List<string>
na List<object>
w C#, musimy świadomie wykonać kopię pojemnika.Zatem proste, zdawałoby się, stwierdzenie “coś jest jakiegoś typu”, w programowaniu może wcale nie być takie oczywiste. Takie są aczkolwiek uroki naszego ulubionego OOP-u :]
Protokół TCP ma to do siebie, że możemy mu zaufać – zawsze mamy gwarancję, że dane wysłane trafią do odbiorcy (a jeśli nie trafią, to będziemy o tym wiedzieli). Dlatego możliwe jest traktowanie przesyłu danych tą drogą podobnie, jak chociażby wymiany danych między pamięcią operacyjną a plikiem na dysku. Z tego też powodu wiele języków programowania pozwala na opakowanie połączeń TCP/IP w strumienie o identycznym interfejsie jak te służące na przykład do manipulowania zawartością pliku.
W praktyce jednak nie da się pominąć zupełnie tego prostego faktu, iż odbierane dane pochodzą z sieci i wysyłane także tam trafiają. Dotyczy to na przykład takiej kwestii jak dzielenie informacji na małe porcje u nadawcy i ich interpretacja po stronie odbiorcy.
Jak bowiem wiadomo, dane przesyłane przez TCP/IP mogą być po drodze dzielone i składane, a zagwarantowana jest jedynie ich kolejność. Nie ma natomiast pewności, że kawałek danych wysłany jednym wywołaniem w rodzaju Send
zostanie odebrany także jednym wywołaniem Receive
. Granice między porcjami danych każdy protokół musi więc ustalać samodzielnie. Można to zrobić na kilka sposobów, jak chociażby:
\0
). Odbieranie danych polega wtedy na odczytywaniu kolejnych bajtów do bufora i interpretacji pakietu dopiero po otrzymaniu końcowego znacznika.<foo>...</foo>
– to koniec takiego elementu będzie jednocześnie wiadomością o końcu pakietu. Można to więc traktować jak nieco bardziej skomplikowany wariant znaczników końca.Jeśli tworzymy nowy protokół dla własnych aplikacji, to który wariant wybrać? Pierwszy wydaje się być dobry dla protokołów binarnych; tych jednak generalnie nie powinno się używać ze względu na liczne problemy z kodowaniem i pakowaniem danych. Druga opcja jest bardzo szeroko stosowana w wielu powszechnie używanych usługach sieciowych i wydaje się sprawdzać całkiem dobrze. Trzecia jest w gruncie rzeczy podobna, ale nieco bardziej złożona i może być kłopotliwa od strony kodu odbierającego dane.
Zasadniczo to systemy uniksowe znane są z intensywnego wykorzystania trybu tekstowego, czyli wiersza poleceń konsoli. W przypadku systemu Windows wydaje się, że jest to bardziej pozostałość po starym (nie)dobrym DOS-ie, która została prawie całkowicie zastąpiona przez interfejs graficzny. Problem jednak w tym, że nie wszystko da się zawsze wygodnie wyklikać – a co więcej, takie czynności niezbyt nadają się do zautomatyzowania (na przykład po to, aby wielokrotnie przeprowadzać zmiany w konfiguracji na wielu maszynach). Mając elastyczny tryb tekstowy, zwykle bowiem wystarczy napisać odpowiedni skrypt; w przypadku trybu graficznego nie ma takiej możliwości.
Ten mankament był w Windows obecny od dawna i różne były sposoby na jego obejście – począwszy od plików wsadowych (.bat) przez eksporty/importy Rejestru (.reg), pliki .inf czy skrypty WSH (Windows Scripting Host). Te ostatnie są na przykład znane z powodu… kilku wirusów, które zdołały się szeroko rozprzestrzenić, wykorzystując tę technologię (np. słynny I.Love.You).
Wszystkie podobne pomysły rozwiązywały jednak cały problem dość średnio. Lecz od jakiegoś czasu istnieje Windows PowerShell, który wydaje się znacznie ciekawszym rozwiązaniem. Jest to tekstowa powłoka poleceń – wraz ze skryptowym językiem programowania – która nie tylko jest o wiele bardziej przydatna niż wcześniejsze wynalazki Microsoftu, ale też wypada wcale nieźle w porównaniu z innymi shellami, jak choćby bash. Ma ona bowiem kilka interesujących cech szczególnych:
W tym momencie zapewne przydałby się wymowny przykład, który może wyglądać choćby następująco:
To polecenie najpierw listuje wszystkie procesy w systemie (ps
), następnie wybiera spośród nich te, które nie odpowiadają, aby w końcu posłać je do Krainy Wiecznych Zwisów :) Operujemy tutaj na obiektach reprezentujących procesy, a jedną z ich właściwości jest, jak widać, Responding
, którą można użyć do filtrowania.
W pełnej wersji komenda wyglądałaby tak naprawdę następująco:
co być może wygląda wymowniej, lecz jest z pewnością bardziej rozwlekłe. Na szczęście PowerShell definiuje fabrycznie kilkanaście aliasów, które mapują się na polecenia odpowiadające z grubsza tym znanym z innych shelli – jak dir
, ls
, cd
, rm
, ps
, man
czy type
. To pozwala w miarę szybko poznać podstawowe komendy i przyspiesza ich wpisywanie.
Na koniec trzeba stwierdzić, że przydatność PowerShella zależy prawdopodobnie przede wszystkim od tego, czy potrafimy wykorzystać całe to ogromne bogactwo klas .NET, COM i WMI, które powłoka ta udostępnia. Jeśli tak, to możemy znaleźć dla niej szerokie pole zastosowań. Polecam w każdym razie przyjrzenie się temu wynalazkowi (dostępnemu na każdą sensowną wersję Windows, tj. od XP SP2 wzwyż). Sam lubię używać go do zabijania procesów znacznie bardziej niż standardowego Menedżera zadań ;-)
Jako język nie posiadający słowa kluczowego finally
, C++ preferuje nieco inną metodę na radzenie sobie z nieprzewidzianymi “wyskokami” z funkcji i związaną z tym możliwością wycieku zasobów (resource leak). Ten inny sposób jest znany skądinąd jako RAII: Resource Acquisition Is Initialization i polega na związaniu z każdym użyciem zasobu jakiegoś obiektu lokalnego, np.:
Proste i całkiem wygodne, jeśli tylko posiadamy już (lub zechcemy napisać) odpowiednią klasę, która w konstruktorze pozyskuje dany zasób – tutaj blokadę muteksa – a w destruktorze go oddaje.
Ale ten nieskomplikowany mechanizm daje możliwości popełnienia błędów, które są na swój interesujące, ale w realnym kodzie na pewno niezbyt przyjemne :) Pierwszy z nich związany jest z faktem, że lokalnych obiektów nie tworzy się znowu aż tak dużo i można popełnić w ich składni drobne, acz wielce znaczące faux pas z nawiasami:
Taki wiersz nie stworzy nam bowiem żadnego obiektu, ale zadeklaruje funkcję lock
, zwracającą obiekt typu ThreadLock
i niebiorącą żadnych argumentów. Zaskakujące? A to tylko prosta konsekwencja faktu, że cokolwiek, co można zinterpretować w C++ jako deklarację funkcji, zostanie tak właśnie zinterpretowane.
Można jednak ripostować, że nic takiego nie zdarzy się, jeśli do konstruktora naszego obiektu-blokady przekażemy chociaż jeden parametr. A zwykle tak właśnie będzie; tutaj np. byłoby nim odwołanie do obiektu typu mutex lub semafora, który chcemy zająć. Jednak nie zmienia to faktu, że w większości przypadków obiekt realizujący RAII wystarcza nam przez samo swoje istnienie, co z kolei sprawia, że w dalszym kodzie w ogóle się do niego nie odwołujemy. To zaś może spowodować, że pominiemy i tak nieużywany składnik jego deklaracji – czyli nazwę:
Takie zagranie również nie powinno wywołać protestów kompilatora, ale prawie na pewno nie jest tym, o co nam chodzi. Tworzony obiekt jest teraz bowiem nie lokalny, ale tymczasowy: jego zasięg ogranicza się do wyrażenia, w którym został wprowadzony. Czyli do… średnika kończącego powyższą instrukcję! Taki też zakres ma opakowana przez ów obiekt blokada międzywątkowa.
Jak zatem widać, jest tu kilka okazji do popełnienia błędów, które mogą być trudne do wykrycia. Powinniśmy więc zwrócić na nie uwagę tym bardziej, że wobec braku w C++ instrukcji finally
technika RAII jest jedynym sensownym wyjściem dla lokalnego pozyskiwania i zwalniania zasobów.
Kiedy piszemy jakieś klasy, wydaje nam się, że dokładnie przemyśleliśmy ich interfejs, który jest intuicyjny, łatwy w użytkowaniu, wydajny, rozszerzalny, i tak dalej. Musi tak być, skoro sami go napisaliśmy, prawda? ;-) Cóż, życie niestety aż nazbyt często weryfikuje to jakże naiwne założenie. A wtedy pozostaje nam przyjrzeć się, co zaprojektowaliśmy nie dość dobrze i próbować to zmienić.
Jest tylko jedno “ale”: do chwili, gdy zdecydujemy się na zmiany w interfejsie, nasza klasa może być już wykorzystywana w innych fragmentach projektu lub zgoła nawet w innych projektach. To może dotyczyć i takich, których nie jesteśmy autorami – jeżeli tylko zdecydowaliśmy się udostępnić naszą twórczość szerszej publiczności. A wtedy sprawa staje się co najmniej problematyczna, bo każda nieprzewidziana modyfikacja może spowodować kaskadę kolejnych zmian, jakie trzeba będzie poczynić w odpowiedzi na nią.
Jeśli naturalnie bardzo tego chcemy możemy je wszystkie przeprowadzić. Wówczas przynajmniej nasz interfejs będzie znów elegancki – przynajmniej do czasu, gdy stwierdzimy, że znów już taki nie jest ;] Jest to jak najbardziej możliwe, ale pewnie nie trzeba wspominać, jak pracochłonna może być taka operacja.
Spójrzmy raczej na sposób, w jaki radzą sobie z tym problemem twórcy szeroko wykorzystywanych bibliotek programistycznych różnego rodzaju. To, co jest ich cechą wspólną w kolejnych wersjach, to zachowywana zawsze kompatybilność wstecz. Jest ona osiągana przez modyfikacje polegające wyłącznie na dodawaniu elementów interfejsu bez zmiany już istniejących. Pewnie najbardziej znanym przejawem takiej praktyki jest istnienie funkcji z końcówką Ex
w Windows API, które robią trochę więcej niż ich “zwykłe” odpowiedniki i mają nieco zmienioną listę parametrów.
To oczywiście nie jedyna droga nieinwazyjnego poprawiania interfejsu. Takich sposobów jest co najmniej kilka, jak chociażby:
Ex
. Zauważmy, że po takiej operacji możemy zmienić implementację starych metod tak, aby wewnętrznie korzystały one z nowych, rozszerzonych wersji. Póki nie zmieni się sposób ich wywoływania, kod pozostanie kompatybilny wstecz.Można się zastanawiać, czy taki “miękki refaktoring” nie jest odkładaniem na później tego, co i tak należy wykonać? Zapewne tak: przecież każdy kod można zawsze napisać lepiej, czyli od nowa :) Trzeba jednak odpowiedzieć sobie na pytanie, czy korzyści z tego będą większe niż włożony wysiłek. Jeżeli nie kodujemy jedynie dla samej przyjemności kodowania, to nie ma cudów: odpowiedź najczęściej będzie negatywna.